miasto2

Dzień I… Zaczynamy podróż… w przyszłość!
Zwarta, chętna, gotowa do działania grupa młodych-gniewnych z Liceum im. ks. Stanisława Staszica z grodu znad Huczwy - Hrubieszowa zorganizowała wyprawę. Celem stało się odkrycie niezwykłych światów. Grupę „marzycieli” (..czy aby nie desperatów?...) wspierał dzielny i zdecydowany na podróż w nieznane profesor Arkadiusz. Jego wsparcie duchowe i „fizyczne” - srebrna Nubira, umożliwiły wyprawę. Na przedniej szybie samochodu przysiadł czerwony motyl i towarzyszył podróżnikom do końca…-tak powstało logo wyprawy. Trzepotał to jednym to drugim skrzydełkiem, wskazując kierunek. Niezwykłe znaki można było zaobserwować gdy nadciągali przybysze z Hrubieszowa. Ulice pustoszały. Większość dróg wiodła przez lasy, łąki, wśród szumiących strumyków i… obłoków. Widoki zachwycały, bo miały w sobie coś znajomo-tajemniczego, coś, co sprzyjać może przygodzie. Przed granicą z Ukrainą czerwony motyl na widok długiej kolejki na granicy światów, rozłożył skrzydełka jak najszerzej i wzbił się w powietrze, a co dziwniejsze, samochód także... Albert i towarzyszki zdumieli się i nieco przerazili, gdyż ta podróż już od początku niosła za sobą ryzyko. Pierwszy dzień wyprawy zbliżył się ku zachodowi, sosnowy las przytulił i dał miejsce na spoczynek.

Dzień II... Stepy Ukrainy...
Po przebudzeniu podróżników zaskoczyło nowe odkrycie. Samochód- ich źródło transportu-zniknął. Nie było też śladu po pięknym czerwonym motylu. Nastąpiła pełna mobilizacja sił i pomysłów. Wędrowcy podzielili się na dwie grupy: dziewczęta poszły w jedną stronę, a Albert z profesorem Arkiem w drugą. Przedzierając się przez gęste, leśne zarośla dziewczyny wytrwale poszukiwały samochodu i motyla. Ciągle za sobą słyszały jakiś szelest, wyobraźnia pracowała podsuwając wizje z horrorów wzięte. W pewnym momencie płochliwe kobietki znów musiały się rozdzielić. Drepcząc po lesie z sercem na ramieniu niczego jednak nie znalazły. Szczęście dopisało mężczyznom. Udało się. Znaleźli samochód na ciemnej polanie wśród wysokich zarośli. Pozostało do wykonania zadanie najważniejsze-odszukać… motyla. Złączeni pielgrzymi do miejsc nieodkrytych rozpoczęli dzieło…. W pewnym momencie zaatakowani przez dzika, ulegli panice. Profesor Arek nieustraszony i dzielny, zadusił dzika gołymi rękoma. Szczęśliwi podróżnicy posilili się kwieciem z łąk kwitnących i popijali źródlaną, pachnącą, ambrozją wodę. Zdumieli się, bo znęcony aromatem motyl przycupnął w pobliżu . Dalsza podróż nie wydawała się już taka straszna. Tego dnia jazda trwała bardzo długo, do późnych wieczornych godzin. Motylek siedział na dachu Nubiry srebrnej-księżycowej. Jechali ciągle na wschód oczekując motylego znaku. Gdy dotarli do rosyjskich przestrzeni, motyl zapewne poczuł zmęczenie, gdyż zasnął. Sen ukoił zmęczone ciała: ludzi i świata flory z fauną połączone uściskiem.

maisto3

Dzień III... Na rosyjskich szlakach...
Po przebudzeniu trzeciego dnia nic młodych nie zaskoczyło. Samochód stał tak jak wieczorem, motyl wesoło baraszkował na łące, latał gotowy do drogi. Po śniadaniu wyruszono w drogę. „MOTYLI CICERONE” leciał wyznaczając trasę. Doprowadził do dziwnego miejsca ze śmiesznym znaczkiem przypominającym X w środku okręgu - jakby kamiennego. Wędrowcy rzucili się do łopat, zaczęli kopać, spodziewając się oczywista…Skarbu. Cóż za zdziwienie, gdy zobaczyli zwyczajny, podrdzewiały klucz. Ale teraz stała przed nimi wielka zagadka: do czego będzie pasował? Ufali, że motyl doprowadzi ich do rozszyfrowania tajemnicy. Powrócili więc do monotonnej, wręcz nudnej drogi. Co pewien czas motyl prowadził ich na podobną polanę, na której zdobywali kolejny klucz. Ten cykl powtórzył się siedmiokrotnie. Nieustraszeni domyślali się, że są na tropie nieznanej krainy. Cieszyli się, że może uda się im dotrzeć do nieznanego i przez to fascynującego celu. Zauważyli, że im bliżej do spełnienia marzeń, tym motyl staje się jaśniejszy, jakby coś chciał przez to powiedzieć, zasugerować. Po nowym dniu wrażeń dziwnych i pięknych zasnęli, by zebrać siły do dalszych zadań HOMO VIATOR.

Dzień IV... U chana Mongołów...
Kolejny etap podróży objął tereny Mongolii. Motylek (dziwny GPS) przybrał barwy odcieni żółtych. Poprowadził drużynę do małej, leśnej chatki na spotkanie z Czyngis-Chanem, który zjednoczył Mongolię w XIII wieku, dokonał licznych podbojów. Przeniósł w wehikuł czasu przeszłego. Opowiedział o pięknej krainie, nowoczesnej jak na owe czasy; o bramie, do której pasuje siedem kluczy; o lwach, które jej strzegą. Zastrzegł, że tajemnica polega na wskazaniu, że tylko ludziom odważnym, potrafiącym stawić czoła trudnym sytuacjom uda się tam dotrzeć. Cała opowieść była dla przybyszy z najodleglejszego na wschód miasta Polski jakby snem na jawie. Wszystko nieprawdopodobne prawdopodobnym się stało… Wsiedli do samochodu i ruszyli według wskazówek powierzonych przez Chana. W końcu podróż ich tak wyczerpała, że pozasypiali wszyscy. Tylko Albert z otwartymi oczami marzył o nowych technologiach, sprzęcie elektronicznym, nieznanych generacjach komputerów... Profesor Arek połączył się z nim bezsennością i marzeniami. A dziewczyny: Ania, Justyna i Ewelina spały śniąc o dobrych, markowych kosmetykach i nowych ciuszkach (bo kobiece marzenia z Wenus pochodzą).

miasto1

DZIEŃ V... Nieznane Światy
Nad ranem przebudzeni ze snu hrubieszowiacy ku wielkiemu sennemu zdziwieniu - dotarli do miasta ułożonego na niezmierzonych połaciach piasku. Z daleka widać było piękne złote bramy. Jak ulał pasowały do kluczy pochodzących z rosyjskich polan. Przeszli, odważnie obok lwów. Na szczęście nie zareagowały i mieli przed sobą to, czego oczekiwali. Pośrodku ogromnej pustyni błyszczał karmelowy piasek. W centralnym punkcie wśród skalistych górskich zboczy pyszniła się wysoka budowla - rodem ze świata drapaczy chmur. Uniósł się w górze obłok mgły. Na niebie widać było nadzwyczajne widowisko: trójkolorową tęczę z różnych barw haftowaną. Całą niezwykłą krainę opanowała harmonia, cisza i błogostan, nie było śladu człowieka. Iskrzyły błyskawice, gromy, co pogłębiało tajemnicę grozy. Po wkroczeniu poza mury miasta motyl przybrał barwę złotą. Leciał przed siebie, aż w końcu dotarł do grupy przepięknych, złotych owadów. Wszyscy ucieszyli się, przyjaciel odnalazł rodzinę. Gdy oczy motyla nasyciły się krajobrazem, wędrowcy postanowili poznać człowieka i jego nowoczesną technologię, o której niewiele wiedzieli. zauważyli że ludzie pracują przy komputerach, nie wychodząc z domu. Samochody jeżdżą nie tylko po drogach, ale w niebo szybują niczym ptaki, zwiastuny burzy. Rozwój techniki nie był dla tubylców najważniejszy. Żyli, wspaniale przypominając Atlantydę, czy inną arkadię, gdzie pieniądz nie niewoli. Ludzie kochali się, okazywali serdeczność, pomagali innym. Przywitali podróżników miło i z otwartymi radośnie sercami. Opowiadali o szczęśliwym życiu, ale chętnie wsłuchiwali się w opowieści o innym życiu pełnym trosk, goryczy i problemów, gdzie rozwój technologii nie zastąpi tego, co odwieczne.

Młodzi gniewni i szczęśliwi powrócili do Hrubieszowa, bo inaczej oceniają realny świat. Opowiadają o przygodach i o nieznanych światach, chodź nikt im za bardzo nie wierzy.

walidacja HTML: + walidacja CSS: + powrót do góry

© 2024 by 3baby&Ja